Pingu jest u nas już 8 miesięcy. Czasami wydaje się nam , że jest od zawsze. Że zawsze plątał się nam pod nogami, żebrał po jedzenie, bawił się z córkami. Jak na szczeniaka jest dosyć spory. Wystarczająco duży , żebym się bała o dzieci ,kiedy bierze rozpęd i goni od jednego rogu pokoju do drugiego ,nie zważając na nic po drodze.
Zaczął się czas wychowywania naszego psa. Zdałam sobie sprawę z tego, kiedy zaczął obskakiwać mnie na spacerze. Podarł mi rajstopy, upaprał błotem kurtkę, a ja szarpałam się z nim nie mogąc go uspokoić. Wróciłam wkurzona do domu , obiecując sobie , że nie wyjdę z nim na spacer dopóki nie nauczę go posłuszeństwa.
Wyobrażałam sobie, że proces wychowania psa to długa i żmudna praca, a w tym czasie , kiedy ja będę go wychowywać, mąż będzie wychodził z nim na spacer. Po powrocie do domu sięgnęłam po książkę "Okiem psa" Johna Fishera. Zdumiona przeczytałam , że to ja muszę zmienić swoje zachowania, a wtedy zmieni się mój pies. Do tej pory ,kiedy Pingu leżał na środku kuchni, ja myłam naczynia stojąc metr od zlewu, żeby czasami pieska nie obudzić; przez drzwi przechodził pierwszy, po schodach wbiegałam za nim , a jadł wtedy kiedy chciał i to najczęściej przed nami . Nie wiedziałam, że są to zachowania dominujące.
Z minuty na minutę zmieniłam swoje postępowanie. Kiedy chciałam przejść, przepychałam go nogą, nie dałam mu przejść pierwszemu przez drzwi, chociaż czasem było to trochę kłopotliwe, nie puszczałam go przodem po schodach. Tak jak ja zmieniłam moje zachowanie tak on zmienił swoje praktycznie w ciągu jednego dnia. To było naprawdę zdumiewające. A jeszcze bardziej zdumiało mnie to, że kiedy zapomniałam zachowywać dominującą pozycję, on przejmował przewodnictwo. Wygląda na to, że wszystko sprowadza się do tego, żeby do psa mówić "po psiemu".
A teraz to, co najważniejsze czyli "Pingu a sprawa Kasi". Kasia ma zdiagnozowane porażenie mózgowe i cechy autyzmu. Miała kiedyś padaczkę, która częściowo się cofnęła po odstawieniu jednego leku . Pozostał jedynie taki objaw, że mogła niespodziewanie się wzdrygnąć i traciła wtedy równowagę. Nie można było zostawić jej na taborecie , bo w takim momencie po prostu z niego spadała. Nie stała też pewnie i bardzo dużo obijała się o meble. Czasami musieliśmy zakładać jej kask rowerowy i wtedy mogłam spokojnie czymś się zająć.
Jakieś trzy miesiące temu nastąpiła szybka poprawa. Prawie z dnia na dzień Kasia stanęła pewnie na swoich nóżkach. Opiekujący się nią rehabilitant , którego nie było u nas dwa tygodnie, zdumiał się, kiedy celowo do niego podeszła. Neurolog stwierdził, że u Kasi nie ma objawów porażenia mózgowego, pozostało opóźnienie psychoruchowe. Stwierdził też, że nie ma śladu padaczki. Możemy Kasię sadzać na taborecie bez obawy , że niespodziewanie spadnie. Mogę ją prowadzić za rączkę, do tej pory musiałam ją nosić.
No i nasza córka zaczęła wszystko jeść. Na Boże narodzenie jadła jedynie szarlotkę, a oprócz niej same papki . Na Wielkanoc, chociaż preferujemy dietę bezmięsną, Kasia wsunęła kawał indyka i wszystko inne co leżało na stole.
Nie mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że to wyłączna zasługa Pingu. Oprócz psa Kasia jest rehabilitowana, chodzi na hipoterapię, dostaje leki od neurologa, ale i leki roślinne od irydologa. Modli się za nią cała rodzina.
Czasami ma trudne chwile , szczególnie kiedy jest brzydka pogoda. Przedwczoraj płakała prawie przez osiem godzin. Trudno to zresztą nazwać płaczem, to był wrzask, bunt, walenie głową w co popadnie , gryzienie. Pod koniec dnia ja miałam ochotę wrzeszczeć i walić głową w co popadnie. A dzisiaj jest słodkim dzieckiem.
Teraz pracujemy nad autyzmem Kasi. Mam wrażenie ,że wszystkie nasze działania razem skumulowane przynoszą efekt, a Pingu ma tu do odegrania swoją rolę.
Pozdrawiam serdecznie
Anna Żebrowska